ROWERY

Vademecum zimowej rowerzystki

Poruszanie się na dwóch kółkach po mieście nie jest łatwe. Trzeba uważać na samochody: pędzące, hamujące, wynu- rzające się, wymuszające. Trzeba uważać na kierowców, którzy bądź to bardzo się spieszą, bądź są zaspani, zdenerwo- wani, nieskorzy do przepuszczania lub też w pomroczności jasnej. Drogi nie zawsze są równe (to był eufemizm), chod- niki szerokie, przechodnie przytomni, a powietrze nadające się do wdychania. Ale wszystkie te niedogodności bledną wobec faktu jeżdżenia po mieście rowerem zimą. Jeżeli będąc użytkownikiem jednoślada napędzanego siłą mięśni jesteś w dodatku kobietą, to współczuję, jakem sama rowerzystką. Jak oto przedstawia się nasz dzień? Otóż znosimy rower bardzo rano (mówię za siebie), kiedy jest jeszcze ciemno bądź szarawo. Ubytek porannego dobrego humoru jest wprost proporcjonalny do ilości powietrza, z którym tachasz swój rower, jak i od stopnia ubrudzenia się o pedały i opony. Nie polecam jasnych spodni. Mijający cię na klatce mężczyźni miast rzucić się z pomocą, patrzą na ciebie, jak na zbiegłą pensjonariuszkę Kochanowa. Gdy już zniesiesz swój pojazd i pokonasz samozatrzaskujące się drzwi, zosta- niesz obszczekana przez tabuny piesków odbywających swój poranny spacerek. Kilka celnych kopnięć i masz z głowy. Przy okazji rozładowujesz napięcie nerwowe wywołane zwaleniem się z trzech ostatnich schodków. I oto jedziesz! Rozmiękły, czarny śnieg obryzguje twe golenie, zaś świeży, biały, sypiący się rozkosznie z chmurek osiada ci na twa- rzy. Dobrym pomysłem jest używanie wodoodpornego tuszu do rzęs, jeżeli nie chcemy mieć naszego make-up po trzech minutach jazdy w postaci czarnych smug na policzkach. Zachowanie równowagi na oblodzonych chodnikach jest nie lada sztuką. Nie polecam gwałtownego hamowania czy efektownego skręcania. Maseczki błotne są zdrowe na cerę, ale niekoniecznie o 7.00, gdy pędzimy na zajęcia. Jeżeli po drodze zaczepi nas tylko pięć osób z pytaniem, czy nie jest nam zimno w momencie, gdy my umieramy z gorąca wywołanego pracą mięśni jak i z emocjami związanymi z wpad- nięciem na maskę skręcającego znienacka samochodu, to dzień będzie dobry. Okrzyki w stylu "ale laska!", "fajną masz kozę!", "ej mała, koło ci się kręci!" tradycyjnie ignorujemy. Uwaga! Na pasach rozglądamy się, czy gdzieś w pobliżu nie stoi radiowóz. Jeśli stoi, grzecznie schodzimy z siodełka i prowadzimy rower. Jeżeli nie stoi, wpadamy na zebrę jak wicher i albo robimy efektowny piruet na mokrych szynach tramwajowych, albo dziurawimy dętkę na wysokim kra- wężniku. Jeżeli jednak uda nam się bezpiecznie pokonać pasy nie rozjeżdżając przy tym irytującej babci z torbami, która nie może się zdecydować, czy minąć nas z prawa, czy z lewa, to możemy pędzić dalej. Kilka wskazówek praktycznych: warto znać dwa znaki, takie jak: droga z pierwszeństwem lub też nie. Większość kie- rowców jest bardzo nerwowa i nie lubi, gdy wypadamy z podrzędnej drogi i mijamy ich zderzak w odległości trzech milimetrów. Wprawia ich to w rozdrażnienie i mogą wtedy robić się czerwoni oraz dostać zawału. Warto też mieć przy sobie coś świecącego. Wiadomo, że przy wilgotnej pogodzie dynamo nie działa, a niestety nie wszyscy kierowcy cha- rakteryzują się noktowizorycznym wzrokiem. Byłoby przykro gdyby pogłębili sobie maskę o nasz tylny błotnik. I jesz- cze jedno: nie ignorujmy tramwajów. Są one zdradzieckie i wydaje im się, że mogą wszędzie skręcać i przeraźliwie dzwonić.

Wiadomo, że rzeczą niegodną ekologa jest korzystanie z jednorazówek. Jeżeli chcemy więc użyć naszego roweru wię- cej niż raz polecam następujące metody: zniechęcamy ewentualnego złodzieja wyglądem naszego dwuślada (im starszy, tym lepszy), zabieramy ze sobą pedały, kierownicę i siodełko lub też kupujemy zabezpieczenia i pozostajemy ufni, że złodziej nie będzie miał przy sobie scyzoryka, który wystarczy do przecięcia przypięcia. Po zakończonych zajęciach, jeżeli uda nam się zastać nasz rower cały i zdrowy, a w dodatku z niewykręconymi wentylami, zapalamy lampki (najle- piej takie choinkowe, którymi się okręcamy, żeby być widocznymi), wkładamy na głowę kask z zamontowanym na nim reflektorem i możemy już ruszać w powrotną drogę. Jej plusem jest to, że jest ciemno, nie widać więc ubłoconych bu- tów i spodni, obryzganej twarzy, zósemkowanego koła i skrzywionego błotnika. Tak wygląda mniej więcej typowy dzień rowerzystki. Pominęłam naturalnie wiele innych takich jak nagłe zatrąbienie ogromnego tira, wrzaski ekip bu- dowlano-remontowych lub bramowo-piwnych itepe.

A na koniec apel, jaki usłyszałam ostatnio od kierowcy. Otóż: my - rowerzyści jesteśmy bardzo niebezpieczni dla sa- mochodów! Zmuszamy ich do wolniejszej jazdy, wymijanie nas (niestety nie mogą po nas przejechać). Kierowcy nie widzą nas z daleka, w związku z czym, gdy już nas w końcu zobaczą, mogą się przestraszyć i muszą się koncentrować na jeździe miast na miłej pogawędce przez komórkę. No po prostu jesteśmy plagą polskich dróg. Rowerzyści! Siodełka z pup, pedały ze stóp! Rowery na bagażniki samochodów i zamiast męczyć się i narażać siebie i innych kupmy sobie osobowego Rovera. Wszak nazwa ta sama, a jakaż różnica w komforcie!

Joanna Matusiak


Poprzedni artykuł,Spis treści, Strona główna Psubratów, Następny artykuł