OPOWIADANIE

Kropka

Chrup, chrup, chrup... Cicho, mroźnie, spokojnie. Las zamarzł w śnieżnym . Wysoko w górze odrzutowiec kreśli cienką, białą smugę w chłodnym błękicie. Chrup, chrup, chrup... Co to? Hmm, nic nie widać. Dobrze, że już po pracy. Chrup, chrup, chrup... Ścieżką przez las, z górki, pod górkę, koło kasztana, przez barierkę, przez bramę (chrup, chrup...?) i w domu. CHRUP!CHRUP!
Rok 1982, stan wojenny. I co z tego? Ważne, że już piątek, że mróz siarczysty, że wieczór blisko, a pod domem drży wyczekująco czarna, kudłata, rozpaczliwie chuda psina, stojąca na trzech łapkach (jedna zawsze w górze dla ogrzania).
Początkowo miał to być Pankracy. Na cześć starego wyliniałego poczciwca, który właśnie w piątki prezentował swój wdzięk i inteligencję na czarno - białych, śnieżących i skrzypiących ekranach. Po bliższych oględzinach okazało się jednak, że to raczej Pankracka, jeżeli w ogóle. Stanęło na kropce, gdyż psina pośród bezmiaru czerni posiadała białą bródkę. Straszny to był dzikus i wypłosz. Jeśli przejść przez pokój, to ewentualnie pod ścianą, za meblami. Pewnie była bita, bo przed niczym nie czuła tak panicznego strachu, jak przed podniesionym kijem lub czymś co by kij choć trochę przypominało. Nie dość, że bojek, to jeszcze niejadek, aż czasem wstyd było się w towarzystwie pokazać. Nie raz idąc do sklepu słyszało się komentarze turystów: "ty patrz jaka bida! Jakie cienkie łapki! Pewnie bezdomna". A pies swój rozum ma. Pójdzie taki pod dom wczasowy, pozatacza się trochę na tych swoich chudych patyczkach, zrobi sierocą minę, łapkę poda, jak już się odważy, tu merdnie, tam łypnie i lecą plasterki kiełbaski, a czasem i szynki z litościwych balkonów. Jak się zrobiła pieszczoch,to stosowała tę samą taktykę. Żeby się dostać na fotel albo chociażby, żeby tak podrapali po głowinie. Zbolałe oczka i nieśmiało podawana łapka najlepiej działały na gości nie znających się na rzeczy.
Kropiny wróg nr 1 mieszkał naprzeciwko. Ogromna, prążkowana bokserka z nalanymi ślepiami i golutymi chlumzami. Samba. Poruszała się kusząco - kołysząco. Była wielką miłością swoich właścicieli i postrachem dzieciarni.. Na dźwięk znienawidzonego imienia Kropka rzucała się z dzikim ujadaniem na taras. Wystarczyło nawet coś, co by brzmieniem przypominało wroga (np. Sandał), a krew burzyła się w poczciwej zazwyczaj psinie.
Spacery! To jest coś, co psi duch lubi najbardziej. Najlepsze są te długie, po przepastnych lasach otaczających dom, po bagnach i rozlewiskach. Radość psia jest wprost proporcjonalna do liczby ludzi psu towarzyszących. Kropka jako rasowy mieszaniec z tendencją do sznałcera czuła w sobie myśliwski zew, tak więc wskazane było:
1. Rozkopać trawnik sąsiadki,
2. Zajrzeć do każdej nory, ewentualnie ją pogłębić,
3. Pogonić za kotem - najlepiej jak jest nie za duży, nie za odważny i szybko się porusza (te same cechy powinny posiadać kury),
4. Udać się w szaleńczą pogoń po lesie za zającem lub sarną, poszczekując przy tym donośnie i piskliwie. Niestety nigdy jakoś się nie udało upolować żadnego jelenia, dzika czy chociażby żubra. Psia kość!
Samotność! Nie ma nic gorszego jak samotność w pustym domu. Okrutni ludzie wyszli do pracy, albo nie daj Boże pojechali gdzieś na CAŁE popołudnie, zostawiając psa na pastwę ciszy i ciemności.
Oj, buntuje się na takie traktowanie psia dusza! Trzeba więc wyć rozpaczliwie lub w skrajnej depresji wskoczyć na parapet i spacyfikować kwiatki. Ludzie są tacy niedomyślni, nie rozumieją psa! A pies wręcz przeciwnie, wszystko chwyta w lot, z tym, że reaguje na różne propozycje wybiórczo np. "Służy piesek!" jest doskonale czytelne, gdy poparte jest jakimś sensownym argumentem np. Ciastkiem, czekoladką, najlepiej orzechami. A bez motywacji pies się wysilać nie będzie. Takie życie.
Oj, długo by mówić o psiej inteligencji, o rozmowie bez słów, o wierności (o odwadze może lepiej nie), o zwyczajach, o humorach, wpadkach tj. Np. Pogoniach koguta sąsiadki, który w trakcie pogoni zemdlał.
Może dzięki tym długim spacerom, może dzięki diecie (dobrowolnej), dzięki wolności i beztrosce Kropka żyła tak długo - bo prawie 18 lat w całkiem niezłej formie. Już jako leciwa dama mocno posiwiała, nabrała ciała, trochę wyłysiała i była mniej żwawa. No i polubiła jedzenie, nawet jeśli w misce była kasza albo ser (dawniej zdarzało jej się to zjeść tylko w przypadku, kiedy psia miska była zagrożona inwazją dwóch kotów, które czas jakiś gościły w domu).
Każdy z nas wie, co dzieje się ze słuchem na starość. Słabnie. U psów nie jest inaczej. I jak tu zawołać starowinkę, która wyszła na spacer? Ano, znalazł się i na to sposób. Pies wybiegany, futro wywietrzone, umysł rześki - czas więc do domu! Idziemy więc (my psy) do ogródka, przemierzamy go ścieżkami nie tratując kwiatów, wspinamy się na taras i dajemy głos:HAU! (Raz a dobrze trzeba się oszczędzać). Państwo siedzący w pokoju dają znak, że widzą i słyszą psa, poruszając firanką. Pies przyjął wiadomość, schodzi z tarasu, otacza dom i już czeka pod drzwiami, które usłużny pan otwiera. Proszę jakie proste. I pies sam na to wpadł!
A jeśli chodzi o umieranie , to cóż, każdemu to pisane, nie ma się czego bać. I chyba niepotrzebnie Państwo byli tacy smutni. W końcu jest to wyzwolenie od ślepoty, od sztywnych łapek, na których już się nie pogoni za sarną w ciemnym lesie, od pcheł, od obroży i smyczy, których tak nie lubiliśmy. Biegamy teraz sobie w psim raju, podkradamy aniołom truskawki, jak mieliśmy w zwyczaju, wpadamy do Samby powymieniać poglądy. Spotykamy nawet tego miłego pana z sąsiedztwa, który zawsze nas głaskał. No i czekamy na kogoś z Państwa, bo znowu ludzie - okrutniki zostawili psa samego!

Ruda


Poprzedni artykuł, Spis treści, Strona główna Psubratów, Następny artykuł