Glonojad

Maskotki w naszym domu były od zawsze. Większa część to pamiątki z lat młodości rodziców. Są też i inne ... Do nich należy Glonojad - szary, lekko zniszczony zajączek znaleziony wiele lat temu na deszczowej ulicy. Od samego początku odizolowany od reszty i wydawałoby się, niechciany. Może dlatego zainteresowałem się nim, sam nie wiem. Po kilku latach przywiązałem się do niego i zacząłem uważać za przyjaciela. Żyłem w miejscowości, gdzie każda szanująca się rodzina ma swoje zwierzę i czas dla niego. Nawet posiadacze szarych kotów spędzali wiele czasu ze swoim dziubusiem na świeżym powietrzu. Nasza familia nie miała nikogo. Ja jednak nie cierpiałem. Glonek wystarczał mi całkowicie i był dla mnie najbardziej odpowiednim towarzyszem. Brakowało mi tego że nie mówi, ale czułem się jak człowiek znający myśli tego, że nie mówi, ale czułem się jak człowiek znający myśli innych i wiedziałem, że podobnie jest z nim. Po powrocie ze szkoły szedłem z Glonkiem na spacer. Tam, gdzie jest cicho i pięknie. Siadaliśmy na swoim starym miejscu, patrzyliśmy na siebie. Dotykałem go, głaskałem i mówiłem. Było nam tak dobrze, że zapominaliśmy o całym świecie, o życiowych problemach. Zegar pracował w innym tempie. Wszystko było spokojne, wewnętrznie spokojne i takie pogodne. Trwało to do chwili, gdy w powietrzu zaczynało czuć się zapach gwiazd, a jego rysy skrywały się w moim sercu. Kiedy wracaliśmy musiałem się tłumaczyć, przepraszać, ale stale się to powtarzało. Ojciec uważał mnie za nieszkodliwego wariata. Wiem, prawdziwemu twardzielowi nie przystoją takie zabawy. Spadł już pierwszy śnieg, zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Wszyscy żyli gwiazdką... W domu, pod choinką wylądowały prezenty - piękne pudła z kolorowymi wstążkami. W powietrzu unosił się wrzaskliwy, świąteczny nastrój. Wszystko było takie piękne. Tato poprosił o rozpakowanie niespodzianek. Moja paczka była wielka i dziwnie inna. Wstążki nie dawały się rozerwać, może to moja ciekawość walczyła bezwzględnie z czasem. Palce mi drżały, szybciej niż zwykle, spociły się dłonie. Gdy górna część pudła spadła na podłogę, zajrzałem do środka i zobaczyłem skulonego psiaka. Spał nie będąc ciekaw nowego życia. Nie wiedziałem co powiedzieć. Milczenie przerwał mój rodzic, mówiąc, że chce abym był naprawdę szczęśliwy z kimś do kogo można mówić. Niech on będzie źródłem twego szczęścia, powiedział.

W moich oczach pojawiły się łzy. Ja nie słuchałem, biegłem do pokoju i myślałem o Nim. Był tam nadal, siedział skurczony i wydawało się, że płacze. Jego łzy wyglądała jak olbrzymie krople strachu. Nie zostawię Cię - powiedziałem. Pamiętam, że to ty jesteś moim przyjacielem. Z mojej piersi wyrwał się głęboki szloch, chwyciłem zajączka i przycisnąłem go do siebie...

Gdy rano otworzyłem oczy był obok mnie, a na kolanach spał Kacper - nasz nowy piesek.

 

Opowiadanie ukazało się w dwutygodniku młodzieżowym “Cogito”