Ryby mają głos!

Zawsze było dla mnie zagadką, dlaczego w powszechnym odczuciu społeczeństwa ryby klasyfikowane są jako nie-mięso. Nawet osoby deklarujące się jako jarosze potrafią od czasu do czasu zjeść śledzika czy morszczuka (ma to nawet swoją nazwę: semiwegetarianizm. To tak jakby semiabstynent wypijał co tydzień "seteczkę"). Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli wyjeżdżam na wycieczkę, szkolenie lub w odwiedziny i zapowiadam wcześniej swoje odmienne upodobania kulinarne, to na 99% zostanę uraczony smażonym filetem (a czasami także zupką na kostce bulionowej, ale to zupełnie inna historia). Dlatego teraz uprzedzam swoich potencjalnych gospodarzy, że nie jem mięsa i ryb.
Być może ten błędny sąd o "niemięsności" ryb ukształtował się na gruncie tradycji chrześcijańskiej, która w okresie postu zabrania spożywania mięsa, z wyjątkiem mięsa ryb. Podobne poglądy można spotkać także w innych kulturach - w Chinach, gdzie wegetarianizm jest bardzo popularny ze względu na tradycje buddyjskie, dopuszczalne jest jedzenie ostryg, które nie są traktowane jak zwierzęta. Myślę, że nikt z czytelników nie ma wątpliwości co do tego, że ryby są zwierzętami. Nie wszyscy są jednak przekonani do tego, iż zdolne są one odczuwać ból. Tymczasem ryby mają system nerwowy zbudowany podobnie jak system nerwowy płazów, ptaków czy ssaków - spełnia on przecież podobną rolę. Nie możemy stwierdzić na pewno, czy ryby czują ból, ale nie możemy również stwierdzić na pewno czy czują go kury, psy czy koty. Obserwując zachowanie psa możemy stwierdzić na przykład, że wyje on i piszczy gdy jest ranny - i z tego wyciągamy wniosek o odczuwaniu bólu przez psa. Tymczasem ryby okazują ból w sposób jeszcze bardziej intensywny niż ssaki. Wydają one wibrujące dźwięki, które w trakcie badań udało się podzielić na kilka grup - inne dźwięki sygnalizują zaniepokojenie, inne zdenerwowanie. Zarejestrowano także sygnały jakie wydają ryby wyciągnięte z wody i wysychające powoli na słońcu lub trzepoczące się w sieci. (za: "The Senses of Men and Animals" L. and M. Milne).
Patrząc na miliony martwych rybich ciał przesypywanych z pokładu na pokład statku-przetwórni zastanawiam się, czy ta masowa zagłada ma jakieś uzasadnienie ekonomiczne lub zdrowotne. Niewątpliwie są na świecie kraje, których główną gałęzią przemysłu jest rybołówstwo. Trudno wymagać na przykład od Islandczyków, aby nagle przestali łowić i zjadać ryby. Są one niezbędne w ich diecie, gdyż w tamtejszym klimacie nie można za bardzo liczyć na świeże warzywa. Jednak w Polsce, wśród obfitości owoców, warzyw i zbóż, śmiało można obyć się i bez mięsa, i bez ryb.
Pokutuje też w społeczeństwie przekonanie, że "ryby są zdrowe". Fakt, iż polecane są przez wielu dietetyków jako źródło tłuszczów nienasyconych, będących alternatywą dla nasyconych tłuszczów pozyskiwanych z ciał świń czy krów. Jednak trzeba zauważyć, że zjedzenie kawałka ryby raz na dwa tygodnie przy zachowaniu dotychczasowej, tłustej diety, nikomu na pewno nie pomoże. Natomiast wegetarianie, którzy tłuszczów zwierzęcych prawie nie spożywają (prawie, bo przecież w mleku też jest tłuszcz), dodatkowo "doprawiać" się rybkami już nie muszą. Tym bardziej, że w rybim mięsie kumuluje się bardzo wiele szkodliwych substancji chemicznych takich jak rtęć czy pestycydy. Nikt, kto spędził wakacje nad Bałtykiem, nie może chyba powiedzieć, że ryby pływają w czystej wodzie. Nie można także pomijać względów natury moralno-etycznej. Jeśli przyjmujemy, że czymś złym jest zabijanie zwierząt, nie możemy zapominać o rybach. Maria Grodecka w książce "Zmierzch świadomości łowcy" pisze: Najbardziej nieuchwytne dla świadomości są doznania i udręki łowionych na pokarm ryb. Te stworzenia tak niepodobne w niczym do ludzi, żyjące w warunkach tak odmiennych od naszych, o głosie niesłyszalnym dla naszych uszu, najmniej mają szans na to, aby wzbudzić u ludzi uczuciową przychylność. (...) Zabijanie ciepłokrwistych zwierząt, których głos bólu jest dla człowieka słyszalny, odbywa się w rzeźniach, aby oszczędzić naszą wrażliwość. Jednak, te najbardziej cenione przez nabywców, ryby żywe, umierają w zasięgu naszego wzroku, nie budząc u obserwatorów żadnych wzruszeń. A właśnie to ich milczące konanie jest jednym z najokrutniejszych. Przyniesione do domu w torbie, zawinięte w papier, duszą się w trwającej całymi godzinami męczeńskiej agonii. Leżą na kuchennym stole i dyszą otwartym szeroko pyszczkiem, podczas gdy gospodyni krząta się pogodnie po kuchni. A kiedy ryba w tej męce szarpnie się czasem mocniej i spadnie ze stołu, gospodyni podnosi ją ze śmiechem lub z irytacją.
Zawsze przed świętami Bożego Narodzenia ogarnia mnie przygnębienie, kiedy pomyślę o milionach karpi, których krew zostanie wtedy przelana. W imię tradycji, prawie 40 milionów Polaków będzie dławiło się ośćmi łykając śmierdzące szlamem mięso, śpiewając w międzyczasie kolędy. Pamiętam z dzieciństwa te wieczory, już po ubraniu choinki ale przed przyjściem Świętego Mikołaja. Przy nakrytym białym obrusem stole gromadziła się rodzina, z kuchni dochodził miły zapach zupy grzybowej i innych pyszności. A jeszcze kilka godzin temu, z tej samej kuchni można było usłyszeć głuche dźwięki młotka, którym mój tata próbował trafić w głowę szamoczącego się karpia. A Wigilia jest podobno świętem "dobroci i miłości", kiedy to nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem. Myślę, że ryby też chciałyby nam wtedy coś powiedzieć. Ale jak tu mówić będąc... w żołądku?
Zupełnie nie rozumiem też wędkarzy. Wprawdzie jestem w stanie pojąć, że można siedzieć godzinami bez ruchu, wpatrując się w podrygujący na wodzie spławik, ale jaką można mieć przyjemność w wyciąganiu z wody bezbronnych stworzeń, które często nie nadają się nawet do zjedzenia, tego zrozumieć nie mogę. Jak pisze Peter Singer w "Wyzwoleniu zwierząt": z pewnością tylko dlatego, że ryby nie skomlą i nie piszczą w sposób, który moglibyśmy słyszeć, ludziom wydaje się, iż jest rzeczą przyjemną spędzać popołudnie siedząc nad wodą z hakiem i kijem podczas gdy wcześniej złapane ryby powoli umierają obok nich. Z resztą wędkarze w większości deklarują się jako miłośnicy przyrody - ostatnio lansowana jest moda na wędkowanie "ekologiczne" - tzw. no kill. Polega to na tym, że złapaną rybkę zaraz wypuszcza się z powrotem do wody. Jednak nikt nie jest w stanie zmierzyć cierpienia tej ryby, której metalowy haczyk rozorał podniebienie albo pokaleczył skrzela. Może jednak wędkarze wciąż wierzą w bajkę o złotej rybce? Franz Kafka, zachwycony pięknem oglądanej w akwarium ryby, powiedział: Teraz już mogę patrzeć na ciebie w pokoju. Już nigdy więcej cię nie zjem. Sprawmy, abyśmy my także mogli podziwiać piękno ryb z czystym sumieniem.
Na zakończenie zacytuję słowa wielkiego badacza oceanu, Jacquesa Cousteau: Może nadszedł już czas, abyśmy sformułowali kodeks moralny, który regulowałby nasze stosunki ze stworzeniami morskimi tak samo, jak z tymi żyjącymi na suchym lądzie. Jest to moim marzeniem.
Myślę, że jest to również marzeniem każdego obrońcy praw zwierząt.

Krzysztof Wychowałek