Cyrk przyjechał

Czasem tak się zdarzy, że człowiek znajdzie się w miejscu, do którego z własnej woli nigdy by się nie wybrał. Tak było z nami gdy trafiliśmy do cyrku. Byliśmy umówieni z dyrektorem największego cyrku zwierząt "Arena" (tak przynajmniej głosiły reklamy). Niestety, przypadkiem szef musiał wyjechać, więc na otarcie łez zaproponowano nam obejrzenie występów. Okey - pomysleliśmy, dobrze jest znać to, z czym się walczy. Już od dwóch lat grupa przyjaciół zwierząt "Psubraty" stara się u władz miasta Łodzi o wydanie zakazu wjazdu cyrkom z tresurą dzikich zwierząt. Ktoś zapyta - co mamy przeciwko występom słoni, tygrysów, niedźwiedzi etc.? Przecież jest to doskonała okazja do tego, by pokazać z bliska dzieciom te piękne, dzikie stworzenia. Poza tym to wspaniała rozrywka. Mało kto wie, że aby złamać charakter dzikiego zwierzęcia, czyli sprawić, by bało się ono człowieka i wykonywało jego polecenia, wykorzystuje się różne drastyczne metody z biciem, rażeniem prądem i parzeniem na czele. Nie tak dawno stacja RTL pokazywała jak ciągnięto krnąbrnego tygrysa na linie za samochodem.
Takie traktowanie zwierząt to jeden, ale nie jedyny powód, dla którego na całym świecie organizacje zajmujące się ochroną humanitarną protestują (często skutecznie - ale o tym później) przeciwko tresurze. Drugi powód to warunki, w jakich są transportowane zwierzęta - ciemne barakowozy, zapełnione ciasnymi, brudnymi klatkami. W nich zwierzęta spędzają większą część swojego życia. Kolejnym, bardzo ważnym powodem jest demoralizujący wpływ pokazów tresury. Czego nauczy się małe dziecko oglądając misia pędzącego na rowerze, słonia stojącego na przednich nogach czy tygrysa skaczącego na rozkaz tresera przez płonącą obręcz? Zobaczy ono wypaczony obraz świata, w którym zwierzęta nieudolnie naśladują ludzi a człowiek może narzucać swoją wolę wielkim drapieżnikom. W Światowej Deklaracji Praw Zwierząt zatwierdzonej przez ONZ w 1978 r. czytamy:

Wrócę do tego, co zobaczyliśmy w cyrku "Arena". Umykający przed spotkaniem z ekologami dyrektor zapewnił nas, wsiadając pośpiesznie do samochodu, że w jego cyrku zwierzęta mają doskonałe warunki, a treser za uderzenie swego podopiecznego traci pracę.
W cyrku było sporo ludzi (średnia wieku - 10 lat), a to dzięki naszym niezastąpionym mediom, które niestrudzenie reklamowały tę formę rozrywki, a także dzięki szkołom i przedszkolom, w których rozdawano dzieciom darmowe bilety (cyrk na tym nie traci, ponieważ rodzice muszą kupić dla siebie drogi bilet).
Usiedliśmy tak, że widzieliśmy zarówno arenę, jak i zaplecze (za sprawą sporej dziury w kotarze). Na początku wystąpił człowiek plus 10 leśnych tchórzy. Tchórze znajdowały się w kapeluszu tresera i były stamtąd w miarę potrzeby wyciągane. Zwierzęta wykonywały różne akrobacje, skoki, były podrzucane, ganiane, upychane do kieszeni itd itp. Kupa śmiechu jednym słowem! Po jakimś czasie dwoje ludzi w kostiumach á la muszkieterowie wtoczyli konstrukcję przypominającą gigantyczny świecznik, który ozdobiony był pawiami, kogutami, bażantami i sowami. Potem wkroczył niedźwiedź niosąc koszyk. Treser odebrał mu go, podrzucił wysoko, po czym wydobył stamtąd oszołomionego koguta. Ptak ten następnie wykonywał różne ewolucje np. lot nad niedźwiedzią głową. Były też psy, psy na psach, ptaki na ptakach, ptaki na psach, a nawet kobieta na niedźwiedziu. Całości przyglądał się bacznie niesamowicie wyskubany i brudny bocian, który w czasie występów spacerował po arenie. Całość urzekająca - może tylko sowa niepotrzebnie się zerwała ze świecznika i byłaby odleciała, gdyby nie gruby łańcuch, którym była przykuta za nogę. Tak więc zawisła głową w dół i smętnie trzepała skrzydłami. Nie sposób wymienić wszystkich wspaniałych numerów. Wspomnę może o słoniu, który był zachęcany przez treserkę do podnoszenia kończyn za pomocą długiego szpikulca. No a tak a propos bicia - udało nam się zobaczyć (przez dziurę), jak pracownik na zapleczu bił i kopał osiołka, który nie chciał dać się przywiązać do słupa. Miał ten pracownik niewątpliwie szczęście, że nie było dyrektora, bo na pewno by stracił z miejsca pracę...
W trakcie przerwy mieliśmy okazję przyjrzeć się klatkom w jakich były stłoczone zwierzęta - małe, ciemne, obskurne klatki w drewnianych barakowozach. Nie wiem, gdzie trzymano sowy, ponieważ do końca przedstwienia siedziały przykute do świecznika i dyszały z powodu niemiłosiernego upału.
Po obejrzeniu tak pasjonującego pokazu, mieliśmy jeszcze więcej pytań do pana dyrektora, który niestety tego dnia był już zbyt zmęczony, by sprostać rozmowie. Zaprosił nas na następny dzień, a gdy przybyliśmy po raz kolejny, w sposób bardzo nieprzyjemny oznajmił, że nie ma dla nas czasu, po czym wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon. Bon voyage. Pobyt w tym cyrku utweirdził nas tylko po raz kolejny, że zwierzęta nie powinny być wykorzytywane w ten sposób. Wiele miast na całym świecie wydało zakaz wjazdu cyrkom z tresurą. Tak jest w Skandynawii, Austrii, USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Anglii i in., a także w Polsce w Bielsku-Białej. Jeżeli miast tych będzie coraz więcej, cyrkom nie będzie się opłacało trzymać zwierząt, większą zaś uwagę zwrócą na występy akrobatów, żonglerów, iluzjonistów (notabene: występy artystów w cyrku "Arena" były bardzo ciekawe). Istnieją cyrki, które nie mają w programie pokazów zwierząt, a jednak przyciągają tłumy widzów: Cyrk Słońca, Cyrk Chiński.
Pod petycją o wydanie podobnego zakazu w Łodzi podpisało się w tamtym roku 1500 osób. Jednak Rada Miejska (a dokładniej: Komisja Ochrony Środowiska RM) odrzuciła ten wniosek. Obecnie postulat taki (podpisany przez 1500 osób) złożyliśmy u Prezydenta Łodzi Marka Czekalskiego i teraz czeka on na rozpatrzenie. Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Łodzi obiecał pozytywnie ją zaopiniować. Co będzie dalej? Zobaczymy. Mamy nadzieję, że Łódź - Zdrowe Miasto będzie miejscem, gdzie dba się nie tylko o ludzi, ale i o zwierzęta.

Joanna Matusiak