Słonie

Teraz, kiedy już postawiłem mleko na gazie, biorę się za to sprawozdanie: tak, pracowało się w cyrku, trzeba było brać skądś tę forsę na życie. Razem z Andrzejem malowaliśmy cyrkowe dekoracje. Ach! Co to była za gratka, jechać rozklekotaną budą przez góry o zachodzie słońca, podskakując na wyrku, o mało nie wybijając sobie zębów, wcinając herbatniki i pociągając z butelki bananowy krem.
Słonie miały przekichane! Ach! Gdyby tak mogły trochę pofiglować! Swój wolny czas spędzały przykute do bali pod brezentem. Treser miał na sobie spodenki gimnastyczne, w ręku trzymał lancę zakończoną szpicem i haczykiem (by np. ciągnąć słonia za ucho, zmuszając go do głębokiego ukłonu, albo by go za karę kłuć w bok). Robił wrażenie człowieka, którego to wszystko nudzi i złości. Cztery słonie umierały ze strachu na widok faceta w spodenkach gimnastycznych! Uchylały się przed nim nerwowo.
Odczułem tę ich wielką ulgę, gdy już po wszystkim mogły wyjść na świeże powietrze. Czy słonie tańczą foxtrota? Na pewno mają wielkie uszy, ale czy mają muzyczny słuch? W swoim repertuarze miały kilka popularnych tańców. Przepadające za tańcem i elegancko kłaniające się słonie? Publiczność była uszczęśliwiona! Podczas tresury, oczywiście nie było żadnej muzyki, jedynie do znudzenia powtarzane ćwiczenia, polegające na przebieraniu nogami na komendę w odpowiednim tempie. Podczas gali to przebieranie nogami w połączeniu z melodią wyglądało na taneczne pląsy. Wolę oglądać słonie w telewizorze, biegające ochoczo truchcikiem przez sawannę! Więcej serca miał dla nich asystent tresera. Do jego obowiązków należało pielęgnowanie ich ciała, a także usuwanie słoniowych kup z areny. W czasie przedstawienia nie miał za dużo do roboty, w wytwornej liberii, z wielką srebrną szufelką i szczotką czuwał w cieniu. W czasie tresury jednak, słonie w wyniku wzmożonego wysiłku i ze strachu robiły pod siebie niesamowicie często. Asystent latał z wiaderkiem. Czy ktoś widział słonia stojącego tylko na dwóch przednich nogach? Ja widziałem, słoń traci wdzięk. Pewnego wieczoru sympatyczny asystent opowiedział nam tę oto historię: kiedyś, gdy cyrk rozbijał się na polanie pod małym miasteczkiem, był zwyczaj wypuszczania słoni, by rozprostowały kości, pobiegały sobie po okolicy i poskubały świeżej, zielonej trawy. Pewnego razu wybiegły do rzeki. Siedziały w niej prychając i wachlujac się uszami do późna. Za nic w świecie nie chciały z niej wyjść. Treser wpadł we wściekłość i do tamtego czasu słonie trzymane są bez przerwy na łańcuchu. Szkoda, to musiał być bardzo ładny widok: cztery słonie w polskiej rzece, na tle np. wierzb. W cyrkowym zwierzyńcu był jeszcze niedźwiedź. Niedźwiedź specjalizował się w pojedynkach judo. W naturalnym środowisku, gdzieś w gęstym lesie, niedźwiedź judoce rozłupałby łeb, lecz tu, w cyrku, musiał przestrzegać określonych reguł, jeśli chciał zasłużyć na swoją porcję cukru. Za pomocą terroru zrobili tutaj z niego kompletnego durnia, sympatyczną sierotkę. Czasami niedźwiedzia ponosiło, wówczas judoka pakował mu szybko kilka kostek cukru do mordy i niedźwiedź znowu się rozklejał.
Mieli tu jeszcze sflaczałe wielbłądy i sflaczałego boa dusiciela, niezdolnego do zgniecenia plastikowego kubeczka. Wisiał sobie na atletycznej szyi pewnej damy. Dama była przyodziana stosownie do okazji - w złotą bieliznę. Boa wisiał na jej szyi jak ręcznik, nie zdając sobie sprawy, że oto bierze udział w tańcu życia i śmierci. Duże wrażenie natomiast zrobiła na mnie żonglerka melonikami oraz grubas na trapezie. Muszę już kończyć, kakao mi stygnie.

Darek Orwat