Polowania - tradycja, sport i biznes

Los dzikich zwierząt jest nam coraz bardziej obojętny. Żyjąc w miastach odcinamy się od przyrody, zapominamy o niej. Zwierzęta, które żyją jeszcze w leśnych ostępach są nam obce. Nieudomowione, dzikie, groźne mają swój własny świat, którego nie znamy, poznać nie chcemy. Nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo brutalna ingerencja człowieka w przyrodę zniszczyła naturalny byt zwierząt egzystujących na jej łonie. Alarmujące komunikaty o wymierających gatunkach nie wywołują we współczesnym człowieku żadnej reakcji. Myślimy, że tak musi być, bo nic nie da się zrobić, a poza tym "ochrona środowiska" na pewno nad wszystkim czuwa. Czy sytuacja naprawdę jest tak tragiczna? Jeżeli fakty mówią, że tak, kto powinien za to odpowiadać? Kto jest winny? Czy losem zwierząt zaczniemy interesować się dopiero wtedy, gdy zostanie po jednej sztuce z danego gatunku, strzeżonej w ogrodzie zoologicznym?
Jak właściwie wygląda sytuacja? Otóż okazuje się, że populacje maleją w zastraszającym tempie. Stworzono przecież już tyle parków narodowych, a zwierzęta są "chronione". No właśnie, w cudzysłowiu. Są chronione teoretycznie. Ponieważ "chronić zwierzęta" znaczy być przeciwko człowiekowi, który ma prawo eksploatować wszystko co daje planeta Ziemia. "Chronić zwierzęta" znaczy nie pozwalać korzystać z nich człowiekowi, a przecież zwierzęta są dla ludzi nie tylko po to aby mogli je jeść. Ludziom potrzebne są skóry zwierząt oraz rozmaite części ich ciała do produkcji ozdób (poroże, kły), nawozów (kości), lekarstw (różne wydzieliny, toksyny, tzw. substancje pochodzenia naturalnego), kosmetyków (elastyna, kolagen zawarte w komórkach zwierzęcych). Wyliczać można by jeszcze długo. Zwierzęta potrzebne są jeszcze ludziom dlatego, aby mogli zabijać je dla przyjemności. Oczywiście, są na świecie narody, które polują na zwierzęta bo muszą, na przykład tam gdzie nie da się uprawiać roślin ze względu na klimat. Ludzie ci idą na polowania jak do sklepu. Ale to nie oni przyczynili się do wyginięcia niektórych gatunków i zastraszającego spadku liczebności innych. Przyczyniło się do tego w dużej mierze kłusownictwo, z którym organizacje ochrony środowiska próbują walczyć, niestety bez skutku, mimo że mają po swojej stronie prawo. Kłusownictwo to proceder na światową skalę. Ogromny biznes przynoszący niezliczone dochody. Ludzie, którzy się nim zajmują nie mają żadnych skrupułów. Chodzi im tylko o pieniądze. Ale to przecież my kupujemy futra, wyroby z kości słoniowej, skóry aligatorów czy węży. Do dziś prowadzi się masową eksterminację tygrysów syberyjskich, zwierząt futerkowych, morsów, słoni, żeby wymienić tylko niektóre z zagrożonych gatunków. Właśnie dlatego, że jest na nie zbyt, że handel nadal istnieje.
A co z tak zwanym "legalnym zabijaniem"? Jest ono nie mniej szkodliwe dla populacji zwierząt, gdyż aby je umożliwić robi się ulgi w prawnym systemie ochrony dzikich zwierząt. Tworzy się "prawo polowania", które teoretycznie reguluje ilość odstrzałów i nie dopuszcza do wyginięcia danego gatunku. Cóż z tego, jeżeli na stale kurczących się terenach leśnych, które jeszcze w Polsce pozostały, prowadzi się sprzedaż łowisk dla cudzoziemców? Aby je zareklamować, kusi się myśliwych wymieniając rzadkie (!) gatunki zwierząt. Również na terenach byłego ZSRR oferuje się możliwość odpłatnych polowań, głównie dla chętnych z Europy Zachodniej. Owszem, myśliwi płacą za przyjemność zabijania ogromne pieniądze. Czy znaczy to jednak, że przyczyniają się do ochrony zwierząt? Mamy tutaj do czynienia ze sportem dla bogatych, który chlubnie zwie się łowiectwem. Według definicji sformułowanej przez Niemieckie Stowarzyszenie Myśliwych "łowiectwo jest formą stosowanej ochrony (...)" (?), a konwencja o ochronie zwierząt i środowiska naturalnego Europy podpisana w Bernie w 1979 r. postanawia, że "populacje powinny być utrzymywane na poziomie określonym przez wymagania ekologiczne (...)" ("Łowiec polski" nr 12/95). Tak mówią przepisy, a jak wygląda rzeczywistość? W Polsce gatunki jelenia i łosia są redukowane. Pomimo przepisów chroniących je przez część roku, ich liczebność maleje. Sam "Łowiec polski" przyznaje, że dalsze "pozyskiwanie" łosia może naruszyć wytrzymałość populacji. Odstrzał jeleni jest bardzo intensywny, przekracza połowę wykazywanej liczebności. Spadła liczebność sarny leśnej, gdyż "pozyskiwana jest ona mniej oszczędnie niż sarna polna". Polscy myśliwi są zdziwieni, że nastąpił, tak dla nich niezrozumiały, spadek pogłowia rysia. Wprowadzenie zakazu polowań na rysia w całej Polsce "budzi w nich wątpliwości". Podobna sytuacja jest z polowaniami na wilka. Wprowadzenia całkowitej ochrony niektórych gatunków jest dla nich smutną koniecznością (czyt. "Łowiec polski" nr 12/95). Czy obwiniają za to zniszczone środowisko? Zapewne tak, gdyż nawet przez myśl im nie przeszło, że spadek populacji może następować z powodu nadmiernego odstrzału. Słowo "nadmierny" każdy myśliwy interpretuje na swój sposób, nie mający często nic wspólnego z rzeczywistą ilością zwierząt. Mówiąc o zniszczonym środowisku myśliwi mają oczywiście rację. Rozrastające się miasta ograniczają miejsca, w których mogłyby żyć zwierzęta. Jednakże bezpośrednią przyczyną spadku liczebności zwierząt jest ich uśmiercanie. Należałoby zadać sobie pytanie: czy w czasach, gdy zabijanie dzikich zwierząt nie jest konieczne dla przeżycia, człowiek naprawdę musi polować?

Barbara Florczak